Podsumowanie roku

2009-12-29
 
 
 Edit Post
Końcówki roku obfitują w podsumowania we wszelkich możliwych kategoriach od wybudowanych kilometrów autostrad (te zazwyczaj wyglądają mizernie) przez wyniki reprezentacji koszykarek po najlepszą fryzurę celebrytek według pudelka. Większość z nich przygotowywana jest tylko po to by zapełnić szpalty gazet czy linki w portalach z braku ciekawszych tematów, natomiast niektóre pozwalają zauważyć zmiany, progres (lub regres) w różnych dziedzinach życia na przestrzeni roku.

Zrobienie własnego podsumowania roku daje nam możliwość spojrzenia krytycznym okiem na swoje osiągnięcia, wykonanie planów, osiągnięcie celów, zbliżanie się do marzeń. Każdy na przestrzeni roku ma wzloty i upadki. Warto się zatrzymać się na moment, obejrzeć się za siebie i wyciągnąć wnioski ze swoich poczynań w mijającym roku. Sam zanotowałem wiele sukcesów i przemiłych chwil w roku 2009. Jednak do tej beczki miodu winien jestem dodać łyżkę dziegciu w postaci bardzo bolesnego upadku.

Pierwszym ważnym, o bardzo wysokim poziomie miodności, wydarzeniem był odbiór mieszkania. Nastąpiło to pod koniec stycznia, a i obyło się z małym potknięciem. Otóż odbioru dokonałem dopiero za drugim podejściem, gdy deweloper dokonał wskazanych przeze mnie poprawek. W sumie dość dziwne uczucie, głównie dzięki deweloperskiemu stanowi mojego M (jedynie okna i drzwi wejściowe są wstawione; reszta to gołe ściany, wylewka betonowa, słowem stan niemal surowy), bowiem czułem się jak na budowie, a nie w domu.

Drugim nie mniej ważnym i wynikającym z poprzedniego wydarzeniem w moim życiu było samodzielne wykończenie i umeblowanie tegoż „stanu surowego”. Procesowi planowania, szukania i jeżdżenia po dziesiątkach sklepów związanych z aranżacja wnętrz towarzyszyła mi dzielnie Ania (za co po raz kolejny dziękuję). Doprowadzenie M do stanu umożliwiającego zamieszkanie w komfortowych warunkach zajęło niemal pół roku. Jednym z najmilszych momentów było wejście do pomalowanego już (dwa tygodnie codziennego malowania) mieszkania, kiedy firma układająca panele skończyła czynić swą powinność. Nagle zrobiło się tak czysto, ciepło i przytulnie; jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kolejnym takim miłym akcentem był ukończony aneks kuchenny (tutaj wielką pomocną dłonią okazał się Drago – dziękuję!). Nadal jednak się nie skończyło; nie mam nadal szafki pod umywalkę czy jakiejś lampy sufitowej w pokoju dziennym. Podejrzewam, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie nim dokończę wszystkie szczegóły. Goryczkę w tym jakże miodnym wydarzeniu stanowią koszta jakie poniosłem, a raczej to, że przekroczyłem znacznie założenia budżetowe.

Trzecim chronologicznie (nie koniecznie hierarchicznie) jest trzylecie pubu Underground, który wciąż prowadzę. Jest to sukces zważywszy, że praca w gastronomii to praca non-stop. Jeśli pub nie jest otwarty to zawsze trzeba go zaopatrzyć, reklamować, wymyślić i zorganizować imprezy. Największy ból w posiadaniu knajpy to permanentne niewyspanie i przemęczenie. Zdołałem się do tego przyzwyczaić, więc zbyt często nie narzekam. Czasem. Jak padam na pysk, a jeszcze musze coś zrobić.

Czwarte w kolejności jest zapisanie się na kurs prawa jazdy kat. A, czyli uprawniające dosiadanie dwukołowych rumaków. Zapisałem się w kwietniu, lecz na wykłady poszedłem dopiero w maju (na szczęście udało się je szybko odfajkować), a jazdy zacząłem pod koniec czerwca. Pierwsza wizyta na placu manewrowym była przełomowa. Tak jak do tej pory chciałem zrobić kat. A, bo chciałem, tak od pierwszych przejechanych 200 metrów na motocyklu wiedziałem, że to zrobię i dosiądę własnego rumaka. Jazda na tych maszynach jest fantastyczna. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć wspominanej przez motocyklistów „wolności”. Już wiem, że nie dane jest zrozumieć tego cudu niezmotoryzowanemu tak jak szczur lądowy nie zrozumie ochów i achów fanatyka żagli. Egzamin zdałem bez najmniejszego błędu we wrześniu. Mam nadzieję, że na początku roku wejdę w posiadanie pewnej Suzi...

Piąte wydarzenie było niezwykle miłe, szczęśliwie nieokraszone żadnymi nieprzyjemnymi wspomnieniami. Słowo magiczne w każdym calu dla (zapewne) wszystkich pracujących: urlop. Po raz pierwszy od czterech lat dałem radę wygospodarować dziesięć dni pod koniec lipca, zapakować samochód, porwać Anię i ruszyć na Mazury. Kierunek Ruciane-Nida okazał się bardzo trafiony. Pokój przy samym jeziorze, żadnych śniadań, obiadów czy innych ograniczeń. Wypady zwiedzające do Fortu Boyen (plus występ Kabaretu Moralnego Niepokoju), Gierłoż, Olsztyn, Mikołajki (i koncert dixieland ), Pisz i wiele innych atrakcji. Spływ Krutynią, rowery, zbieranie grzybów, pływanie, odrobina leniuchowania. Spędziliśmy wspaniałe chwile na wakacjach.

Szóste doświadczenie równie miłe co ciekawe, czyli opuszczenie rodzinnego gniazda i przejście na tryb samowystarczalny. Pierwsze dni w nowym domu były dziwne. Czułem się dość obco i samotnie, ale to szybko ustąpiło i teraz jest już tylko lepiej. Szczęściem zostałem nauczony gotowania, porządku i radzenia sobie z domowymi problemami.

Siódme doświadczenie również jest znamienne i egzotyczne. Październikowa wyprawa do Meksyku. Jak się nie miało urlopu cztery lata to można to sobie odbić dwoma w ciągu jednego roku, nieprawdaż? Wyjazd ten zaproponowała mi Dominika kilka miesięcy wcześniej, zapraszając mnie do swojej siostry, Roksany, która mieszka tam wraz ze swoim narzeczonym, Pawłem. Bez długiego namysłu przystałem na tą propozycję, wychodząc z założenia, że nie prędko dany będzie mi taki wojaż. Dołączył do nas Mirek i we trójkę udaliśmy się na drugi koniec świata. Byłem męczony przez wiele osób o opis wyprawy na blogu, ale (wierzcie mi) nie miałem dość czasu, żeby wszystko ładnie zebrać. Na szczęście wyjazd jest w mej pamięci świeży. Pomocne jest ponad 2 i pół tysiąca zrobionych zdjęć, które (wiem, wiem) miałem zamieścić na picasaweb, ale też tego nie zrobiłem. Poprawię się. Żeby nie przedłużać: wyjazd był wspaniały, ciekawy, pouczający i pozwalający spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość pod całkiem innym kątem.

Październik był dla mnie miesiącem podróży. Ósmym wydarzeniem mijającego roku była wyprawa do stolicy Słowenii, Lublany na koncert Dream Theater. Jest to kapela grająca coś co można nazwać progresywnym metalem/rockiem. Dla mnie boskość w każdym calu. Piątka facetów, z których czterech urodziło się z instrumentami, a jeden z mikrofonem raczy mnie genialną muzyką od jakichś jedenastu lat. W końcu nadarzyła się okazja, żeby zobaczyć ich na żywo. Powiem krótko – przejechać 800 kilometrów w jedną stronę by doświadczyć takiego przeżycia – bezcenne.

Dziewiątym osiągnięciem jest coś co jest dla człowieka miłe, ale inaczej niż przyjemności i rozrywka. Zostałem bardzo doceniony w pracy zawodowej (tak to nazwijmy). I bardzo mi miło z tego powodu.

Jedenastym miłym akcentem było sprawienie sobie prezentu na święta w postaci PS3. Grywam rzadko, czasu mam mało, ale pojawiają się gry, w które chciałbym momentami zagrać, a laptop ich nie uciągnie. Stąd też platforma, na której gry się nie tną, nie trzeba dokupować kart grafiki, pamięci czy innych takich tam badziewi. Drugą częścią akcentu grudniowego było osiągnięcie porozumienia z Żydem (ukłon w kierunku Sima, bynajmniej nie jego ucieleśnienia), który kiedyś dał mi glinianą tabliczkę, zamieniając ją teraz na mosiężną. Do dogrania zostało jedynie zaufanie Hanzy i będzie pięknie.

Last but not least. Nie mogące dać się zhierarchizować czy doświadczenie, które trwa już grupo ponad trzy lata. Najpiękniejsze dane mi w życiu uczucie. Najważniejsze dla mnie, pozwalające mi znaleźć energię na wszystko inne. Oczywiście mowa tu mojej lepszej połowie – Ani. Nigdy nie przepadałem za uczuciowym ekshibicjonizmem internetowym, więc tematu nie rozwijam. Ona wie najlepiej.

Na koniec zostawiam doświadczenie bez numeru i precedensu. Niestety nie miłe. Na szczęście jedyne. We wrześniu zakończyłem studiowanie. Nieukończywszy studiów opuściłem mury uczelni na tarczy. Po części dałem dupy, po części uczelnia od dłuższego czasu sugerowała mi żebym sprawdził czy mnie nie ma za drzwiami. Szkoda czasu, pieniędzy i zachodu. Na pewno nie mało stamtąd wyniosłem (kserówek), oprócz dyplomu. Bywa.

Rok zamykam bardzo dobrym bilansem sukcesów do porażek. I życzę sobie by następny charakteryzował się bilansem podobnym.
 
 
opinie: 6 Prześlij komentarz

Bardzo ciekawe podsumowanie, bardzo szczegółowe.

Czytając te słowa, przypominam sobie, że kilka razy w życiu coś co powiedziałeś, dało mi zupełnie nowy ogląd na sprawy i wytyczyło nowy szlak. I również Twoja postawa, zaczęła stanowić dla mnie pewnego rodzaju wzór - może nie we wszystkich aspektach, ale co nieco z Twojej filozofii zaczerpnąłem.

Te prawdy biją z tej notki - upór, nieugiętość i jedna Twoja najważniejsza cecha - umiejętność błyskawicznego podnoszenia się po porażce i obracaniu jej na swoją korzyść. Oby tak dalej (do emerytury ;) )!

Życzę w przyszłym roku wszelkiej pomyślności i może jakiegoś rozwinięcia punktu 12 ;) ?

Pozdrawiam!

Sim

Dzięki drogi kolego za ten arcymiły komentarz. Nigdy, ale to nigdy nie przypuszczałem, że mogę kogoś zainspirować i dać powód do myślenia.

Dzięki druhu za życzenia. Liczę też na Twoje podsumowanie, bo półsłówkami i przeciekami dawałeś mi znać o wyczekiwanych od dawna sukcesach.

Punkt 12 na razie niezmiennym jest ;)

Pozdro!

Gratuluję Ci udanego roku. Studiami się nie przejmuj - niedługo będzie więcej ludzi z magistrem niż bez. Dewaluuje się ten papierek strasznie.
Patrząc ile Ci się udało w ciągu tych dwunastu miesięcy osiągnąć (o motorze pierwsze czytam) to Ci powiem, że zrobiłeś więcej w rok niż przeciętny mgr w dekadę.

Pozdrawiam i wszystkiego dobrego na nowy rok.

Olo

P.S Tak patrzę na Twój blog, Draga i Sima i sam się zastanawiam czy nie zacząć...

Tak, ciekawe podsumowanie, tylko kurde blade zakłamane ! No bo niby na czym śpisz ? I kto to kurde składał ? To nie był tylko aneks kuchenny, oj nie synu ... :) A tak poważnie to gratulacje. Osiągnąłeś dużo, choć oczywiście można było więcej ;) Życzę sukcesów w nadchodzącym roku - co najmniej takich jak w tym, który powoli gaśnie. aha - i obejrzyj wreszcie film Dreamów - niech to będzie pierwszy sukces w nowym roku :)
Do Ola - a propos bloga - nic na siłę, ale chętnie bym poczytał Twoje wypocinki - podejrzewam , że stać Cię na wiele, w końcu łebski jesteś :) dobra, kończę - pozdrawiam Wszystkich !

Gratulacje, Wes, naprawdę. Osiągnąłeś sporo, umiesz się z tego pierwszorzędnie cieszyć i wiem, że w przyszłym roku nie tylko szafką pod zlew i lampą sufitową będziesz mógł się pochwalić. Boś mądry i zawzięty.

I nie tylko Sim trochę z Twojego postępowania zaczerpnął, ale też taki gołowąs na chwilowej emigracji czasem sobie przypomina te godziny w piwnicy, która już zupełnie piwnicy nie przypomina tylko spory sukces robi, heh. I takie posumowania oznaczają dla niego, że można znacznie więcej.

A studiami się nie przejmuj, bo tydzień to tylko 7 dni i przeskoczyć się tego nie da. A zamiast 12 rocznych zaliczeń masz 12 naprawdę słusznych osiągnięć.

Równie dobrych podsumowań w przyszłym roku!

O. przyklaskuję tu liverbirdowi i również chętnie poczytałbym Twoje przemyślenia.

Dziękuję Wam za miłe komentarze. Coś takiego motywuje do dalszego działania.

Related Posts with Thumbnails