W zeszłą niedzielę dopadła mnie prawdziwa zaraza, niemal Tuanta Quiro Miancy. Zwaliło mnie z nóg, temperatura jak wzrosła tak nie chciała spadać, mimo to odbębniłem osiem godzin w pracy. Wieczorem odżałowałem osiągając niemal czterdzieści stopni gorączki. Wypacając ją do późnych godzin nocnych postanowiłem, że we wtorek udam się do pracy zrobić zamówienia. Udało mi się uwinąć w cztery godziny z hakiem i urwałem się, bo chyba bym się już przewrócił. Jednak droga do łóżka nie była taka prosta – musiałem udać się jeszcze do katowickiej siedziby banku, który udzielił mi kredytu na mieszkanie, żeby uruchomić ostatnie transze z pieniędzmi dla dewelopera. Jadąc do domu podjąłem decyzję o trzydniowym L4, które przerwać musiałem na przyjęcie towaru w pubie oraz kontrolę UP.
Zaraza odpuściła w sobotę, kiedy zniknęła gorączka. Jednak nadal jestem pod wpływem jakiejś klątwy, bo kaszlę jak, nie przymierzając, gruźlik.
A grypsko, które mnie właśnie opuszcza było najcięższym jakie do tej pory przechodziłem – bite sześć dni z temperaturą oscylującą w okolicach czterdziestu stopni.
Nie polecam.
* - nazwa pochodzi z książek R. A. Salvatore "Pięcioksiąg Cadderly'ego".
Bitwy w RPG
5 dni temu
opinie Prześlij komentarz
Prześlij komentarz