W minioną niedzielę planowałem wybrać się na „Nine”, jednak dałem się namówić Skoludowi i ostatecznie trafiłem na „Księgę ocalenia” (The Book of Eli).
Chudy, pozbawiony sierści kot, w opuszczonym, pełnym popiołów lesie staje się celem dla głównego bohatera – Eliegio (Denzel Washington). W jego świecie trzeba walczyć o przetrwanie wszelkimi możliwymi sposobami. Nie ma miejsca na kręcenie nosem czy wybrzydzanie. Eli pamięta jeszcze normalny świat, lecz doskonale przystosował się do nowych warunków. By lepiej uzmysłowić nam nieprzyjazność owego świata, reżyserowie przez cały film serwują nam obrazy wypalonej ziemi, pustkowi, popiołów, ruin, wraków samochodów. A wszystko to w promieniach bezlitośnie rażącego słońca. Zielonkawo-szara kolorystyka potęguje doznanie przygnębienia, zarazem fascynująco barwiąc pustkowia, góry, niebo. Widoków takich mamy niemało, gdyż reżyserowie Albert i Allan Hughes nie stronią od dalekich planów, by uwydatnić pustkę wyniszczonej krainy.
Nie da się ukryć, że film przypomina western. Eli – ostatni sprawiedliwy – prowadzony wewnętrznym głosem przemierza przez bezkres zniszczonej Ameryki. W plecaku niesie Księgę, która, jak sam twierdzi, może sprawić by świat był ponownie taki jak kiedyś. Kolejnym elementem wskazującym na związek „Księgi ocalenia” z westernami są niewielkie osady skupione przy głównej ulicy. Domy przypominają te znane nam z filmów o Dzikim Zachodzie, lecz w bardziej surrealistycznym wydaniu. Obfitują one w zdegenerowanych mieszkańców stanowiących resztki cywilizacji.
Do takiej właśnie osady trafia Eli potrzebując uzupełnić zapasy wody i braki w ekwipunku. Wizyta u miejscowego handlarza-złotej rączki również jest niezbędna. Na swoje nieszczęście trafia na Carnegiego (Gary Oldman), który wręcz obsesyjnie szuka jedynej Księgi. Właśnie tej posiadanej przez naszego bohatera. Dochodzi do starcia, bowiem Eli broniąc swojej misji odmawia oddania Księgi.
Więcej z fabuły zdradzać nie będę.
Świat wykreowany przez braci Hughes jest prymitywny, brutalny i bezwzględny – o wszystko trzeba walczyć, szukać, wymieniać, kombinować. Władzę mają silniejsi – słabsi muszą się podporządkować. Morderstwa, gwałty czy kanibalizm są tu na porządku dziennym. A twórcy obrazu nie bali się pokazać nam tego z całą towarzyszącą temu brutalnością.
O zastanej sytuacji w zniszczonym świecie wiemy tylko tyle, że trzydzieści lat wcześniej wszystko wyglądał inaczej, tak jak nasz. Później nadeszła wojna. Nie jest nam dane poznać przyczyn owej wojny, lecz wydawać się może, że miała podłoże religijne.
Księga, której pożąda Carnegie jest symbolem władzy. Wykorzystana do właściwych celów może czynić zło, natomiast użyta w dobrej wierze powinna pomóc ludzkości wyjść na prostą. Na myśl od razu przychodzi biblia, choć w filmie nie jest nazwana po imieniu.
„Księga ocalenia” na pewno jest krytyką naszego dzisiejszego stylu życia. Konsumpcjonizmu, materializmu, przepychu i nieokiełznanej potrzebie posiadania. Tego, że nie potrafimy docenić tego co mamy, gdyż wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Marnujemy przyrodę, zasoby naturalne, żywność i wodę. W świecie, w którym przyszło żyć Eliemu ludzie doceniają najdrobniejsze rzeczy, gdyż bez nich nie są w stanie przeżyć.
Choreografia i dynamika scen walki stoją na najwyższym poziomie i doskonale wpisują się w kanon gatunku.
„Księga ocalenia” to film ciekawy. Akcja ograniczona została do niezbędnego minimum. Rewelacyjnie przedstawiony jest świat po wyniszczającej wojnie. Jego brutalność pokazana w pełnej krasie powoduje, że ciarki przechodzą po plecach. Warto go zobaczyć. Szczególnie polecam tym, którzy lubią post-apokalipsę. Dla wielbicieli Fallouta czy Neuroshimy pozycja obowiązkowa.
Podsumowanie roku 2024 w RPG
13 godzin temu
opinie: 2 Prześlij komentarz
6 lutego 2010 09:59
Do ostatniego akapitu powtarzałem 'fallout, fallout, no przeciez to jak w fallout, kurde przeciez grales w fallouta' :-)
7 lutego 2010 18:30
Film plastycznie niezły. Niestety jeden chłop jak osioł opowiedział mi zakończenie, więc przyjemność z oglądania miałem ograniczoną i nie mogę ocenić fabuły.
Ja jakoś nie doklejałbym do tego filmu głębszych treści a'propos krytyki konsumpcjonizmu itp. Ot film w klimacie postapokaliptycznym, dość dobrze zrobiony.
A jeśli mogę zaopiniować recenzję - strasznie rozwlekle piszesz. Pierwsze cztery akapity możnaby skomasować w jeden, bez szkody dla treści.
Nie pisałbym też, że ta książka to Biblia. To się wyjaśnia dopiero po jakimś czasie, nie musi być dla każdego na początku oczywiste.
Prześlij komentarz