Niejeden powie - zdurniał na stare lata. Ale ten kto nie przeżył koncertu Stanley'a Clarke, Marcusa Millera i Victora Wootena na żywo ten nie będzie w stanie mnie do końca zrozumieć.
Większość osób, która mnie zna wie, że moją pasją jest bas. Mimo, iż miałem lata przerwy w graniu, nadal tym instrumentem żyłem. A postaci takie jak wymienieni wcześniej panowie to dla mnie i mnie podobnych bogowie. Żeby ich zobaczyć pojechałem do Warszawy. Było nie było 650 kilometrów w tę i z powrotem. Dwugodzinny popis poprzedził godzinny występ Pilichowski Band. Zabrakło jedynie jakiegoś krótkiego jam session na cztery basówki, ale nie można mieć wszystkiego.
Obszerniejszą relację z koncertu napiszę jutro. Teraz trzeba iść spać - za trzy godziny pobudka i nauka do wieczora.
I wracając do tytułu notki. Tych trzech amerykańców sprawiło, że przez myśl przeleciało mi to amerykańskie hasło.
I nigdy nie przypuszczałem, że tak mi nogi zmiękną na widok trzech czarnych... ;)
Wooten zagrał między innymi to (na żywo!):
Z racji tego, że strasznie pilnowali żeby nie nagrywać, udało mi się zarejestrować jedynie początek:



opinie: 2 Prześlij komentarz
12 października 2008 14:57
Bo miałeś podkład z dobrej zupki ;)
15 października 2008 14:12
Żeby tylko zupki... ;)
Prześlij komentarz